a główną przyczyną jest to, że trudno się tu na kimkolwiek emocjonalnie zaczepić. Nie budzą wyraźnej sympatii Indianie, którzy są tu pokazani stereotypowo, bez głębi, którzy są bierni i w obliczu morderstw działają wyjątkowo niemrawo. A z drugiej strony mamy same odrażające postacie. W ogóle pomysł, byśmy przez zdecydowaną większość filmu byli właśnie z nimi, i zwłaszcza by głównym bohaterem uczynić kogoś tak odpychającego jak Ernest był fatalny. Przez to oglądanie filmu przypomina bardziej wizytę w muzeum zbrodni na Indianach - oglądamy to wszystko bez większego zaangażowania. W takiej sytuacji długość filmu jest gwoździem do trumny - człowiek wychodzi z kina naprawdę wymęczony.
Jak napisałem że nieprzekupny brytyjski The Times dał temu filmowi w maju 2/5 to mi nie wierzono ... A 2/5 to twoje 4/10
Dokładnie. Nie wiem o czym właściwie był ten film. O moralności i człowieczeństwie? O zagadce kryminalnej? Samej zbrodni? Mam wrażenie, że Marty sam nie wiedział co chce nakręcić i uznał że wrzuci co tylko mu przyjdzie do głowy. Niestety finalnie moim zdaniem wyszedł z tego ogromny chaos, który nie angażuje, za to męczy i długimi chwilami nudzi. Jak można poświęcić kilkanaście minut obrazu na muzyczkę i zdjęcia (piękne bo piękne) a potem wprowadzić dziesiątki postaci i często nie poświęcić im więcej niż paru zdań?? Starzeje się Marty coraz bardziej chyba. Było to widoczne już w Irlandczyku, który notabene jest filmem o kilka klas lepszym niż czas krwawego księżyca... Duży zawód. Również Leo i Robert nie pokazali nic kosmicznego. Jeszcze Leo fajna rola, jednocześnie stonowana, ale wzbudzająca delikatne podskórne obrzydzenie do postaci i z mocnym momentem w areszcie po śmierci córki. Za to Dr Niro strasznie na jedno kopyto. Był wprawdzie bardzo przekonujący, ale zabrakło mi trochę dynamiki. Swoją drogą najlepszy moment chyba też w areszcie nad płaczącym Leo. To powtarzane Lord, Lord... Szkoda w sumie występu obu i Plemmonsa na ten film. Wymęczył mnie zdecydowanie jak żaden inny w karierze wymienionej trójki i Martyego. Czas już kończyć naprawdę.
Ten opowiedział konkretną historię. Jeśli nie potrafisz wyciągnąć sam wniosków jeśli film ich ci nie poda na tacy to współczuję.
To raczej ty nie potrafisz czytać ze zrozumieniem. Wiadomo jaką film opowiada historię i jakie przedstawia wnioski. Moim zarzutem było to, że Scorsesse pokazał całą historię tak jak się wydarzyła, a on krecilby o niej kronikę. Przez to film nie jest kryminałem, jako dramat jest słaby, bo słabo rusza emocje, jest po prostu maksymalnie nijaki i przeładowany wątkami przez co chaotyczny. Jak można było poświęcić kilkanaście ciągłych minut na zdjęcia i muzykę a potem w ostatnich minutach upychać dziesiatki nazwisk i to często postaci, których wcześniej nawet nie pokazano na ekranie przed ich śmiercią. Gdyby wyciąć gdzieś tak połowę metrażu, plus trochę się pobawić sjuzetem mógłby z tego być bardzo fajny kryminał. A tak jest niesamowicie męczące nie wiadomo co ze świetnymi zdjęciami, muzyką, obsadą i bardzo dobrym aktorstwem.
Współczuć to należy ludziom dla których jeśli film zrobił znany reżyser i grają w nim mocne nazwiska musi być dobry. Ten jest klapą, ale strach to powiedzieć.
Naprawdę? Od tego jest to forum, żeby się dzielić wiedzą.
Sądzę, że tę historię powinno się podać w odrobinę inny sposób. Martin i jego końcowe przemówienie odczułem że jest podane tak jakby na siłę. Sądzę, że chciał nakręcić wzniosły film, a ja nie przepadam jak mi się podsuwa coś na tacy. I pewnie ta historia byłaby inna, ale przypuszczam, że wiele faktów pominięto. Dlaczego te indianki wychodziły za mąż głównie za białych gości? Nikt je do tego nie zmuszał, czy czegoś nie wiem. I to za białych... ! Jak mogły.
Prawdopodobnie dlatego, że mogły mieć lepszy dostęp do swoich pieniędzy oczywiście były w tym względzie zależne od męża zamiast opiekuna finansowego.
Czyli były właścicielkami fortun, ale nie mogły swobodnie dysponować swoimi pieniędzmi? Nie każdy urodził się w Ameryce i nie musi znać tę historię. Dlatego takie niedopowiedzenia dla mnie, kogoś z Europy wprowadzają lekki zamęt w odbiorze. Rozumiem ten stan rzeczy, bo sądzę, że tak również było w wielu przypadkach (chociaż to pewnie zależy gdzie) w Europie. Nie rozumiem (tylko musiałbym przeczytać książkę) za bardzo wątku Freemasonów. Dlaczego, po co, czy ten wątek akurat był tak ważny dla historii?
Film nie jest łatwy w odbiorze , jest w nim wiele niedopowiedzeń , mnie pomogło ponowne obejrzenie filmu. Masz rację wątek wolnomularstwa
dokończenie: niczego nie wnosi, ani nie wyjaśnia, jest tylko elementem mozaiki przybliżającym tamte odległe czasy. Dla mnie historia przedstawiona w filmie opowiadana bez werwy i z pewnymi dłużyznami jest mimo wszystko kawałem dobrego kina. Trudno mi nawet sprecyzować dlaczego .
popieram, ja przez cały seans zastanawiałem się "po co?". I nawet na chwilę mnie to pytanie nie opuściło. W sensie ok, Scorsese chciał zrobić Monumentalne Dzieło na podsumowanie swojej kariery. Nie wyszło
Blade katolickie twarze znów kiwają Bogu ducha winnych czerwonoskórych...
Kiedy to ustanie? ...
Wtedy, kiedy ustanie chciwość.
Nigdy.
bladość+katolicyzm=chciwość, noż tylko taka konfiguracja jest poprawna... nie oglądałem, czy aby to na pewno znienawidzeni przez postępactwo katolicy są tam pokazani?
Indianie też obrywają. Są naiwni na niespotykaną skalę, prostolinijni, łatwo ulegają wpływom, tracąc tożsamość, obyczaje, religię, uzależniają się od alkoholu i... słodyczy.
Czyli jak ktoś jest naiwny to znaczy, że trzeba go wykorzystać/oszukac? Czas pokazał, że to Europejczycy sa taką zarazą na cały świat w imię lepszego życia.
Czyli Polaków też należy zaliczyć do tej grupy, jak i Ukraińców, no i całą Europę. I nie żebym się nie zgadzał z tym twierdzeniem. Popieram!
Czyli mieli nagrać kłamstwa, żeby wyszedł standardowy holiłudzki film o dzielnym bohaterze walczącym z systemem, z którym widzowie się utożsamią, chociaż tak naprawdę 99,99% z nich nie ma z nim nic wspólnego? Mi się bardzo podoba że Scorsese nie poszedł na łatwiznę i pokazał w tym filmie tak jak to było naprawdę.
Książka jest bardzo ciekawa. Przeczytałam ją jednym tchem. Chyba po prostu nie wyszło przełożenie dokumentu na język filmu fabularnego.
Błędy zostały popełnione na poziomie scenariusza i struktury filmu. Są pewne zasady, jak należy pisać scenariusz i brak zastosowania się do nich skutkuje tym, że jako widz podświadomie wyczuwamy, że coś jest nie tak.
1. Brak konfliktów- niby film jest o konflikcie ale jest tak zagmatwany, że nie wiadomo, czego kto chce.
2. Brak emocjonalnego zaangażowania- ani razu nie byłem ciekaw jak postąpi bohater, ani razu nie wzruszyłem się, ani nie było mi nikogo szkoda. Czemu? Bo bohaterowie są jednowymiarowi, nie zmieniają się w trakcie filmu i nie wiadomo o co im chodzi.
3. Brak wycinania treści z filmu- scenariusz się tnie. Płacze się i tnie. Wycina się wszystko co nie jest istotne. Jeżeli daną scenę można wyciąć i nie wpłynie to na fabułę- wycina się. Tu wszystko zostawili.
Jak to rozwiązać?
W typowym scenariuszu (nie mówię, że najlepszym) di Caprio w pierwszej scenie ukazałby nam się jako sympatyczny, ale bezwzględny oszust (np. podczas napadu). Następnie przedstawiona zostałaby sytuacja polityczna (np. poprzez pozbawienie majątku siostry przyszłej żony). Wuj zapoznałby di Caprio z planem i ten zdecydowałby się ożenić z Indianką, żeby zyskać pieniądze. Oczywiście zostałby na początku odrzucony (chcesz tylko $, nie jestem głupia), potem zaszłaby jakaś zmiana (np. umarłby inny kandydat, albo di Caprio by się zmienił) i w jej wyniku doszłoby do ślubu. Później pojawiłyby się dzieci i coraz trudniej byłoby mu godzić rodzinę i plan/pracę. Zrozumiałby, że kocha żonę i stanął przed dylematem: miłość czy lojalność wobec wuja. Doszło by do starcia. Następnie wuj albo żona by mu zarzucili, że jego zmiana jest fałszywa i wynika z faktu osiągnięcia celu (pieniędzy). Wtedy mógłby się pojawić kolejny dylemat: ratowanie rodziny czy pieniędzy. W typowym filmie bohater podjąłby walkę z "mafią" i poświęcił bogactwo albo życie. Zrozumiałby, że tak naprawdę do tego od początku dążył.
Alternatywnie całość można by pokazać z perspektywy żony. Stopniowe popadanie w obłęd i paranoję. Giną kolejni członkowie klanu, istnieje jakiś spisek. Razem z nią zastanawialibyśmy się czy mąż stoi po jej stronie, czy należ do NICH i ją truje. Na końcu doszłoby do zwrotu akcji, który by wywrócił całą fabułę do góry nogami pozostawiając nas z poczuciem "o kurde, więc to dlatego, można to było przewidzieć". Typu Shutter Island albo Fight Club.
Można by z tego też zrobić kryminał, wtedy bohaterem mógłby być jeden z detektywów albo FBI, które wpadło pod koniec filmu.
Zamiast tego mamy fabułę w której wiemy wszystko, jednocześnie nie wiedząc rzeczy podstawowych. Mamy powtarzanie się scen zupełnie zbędnych- w jakim celu pokazano dwóch prywatnych detektywów odnoszących porażkę? Po co pokazano trzy lub cztery zabójstwa mające praktycznie ten sam przebieg i motywację? Po co pokazują chyba z 4 razy jak di Caprio daje żonie zastrzyk, skoro nie zachodzi żadna zmiana w tej scenie? Równie dobrze mogliby pokazać jak codziennie je śniadanie. Po co cała intryga z zabiciem niby byłego męża? Ze zleceniem kradzieży własnego auta (czy di Caprio chciał chronić w ten sposób żonę, wiedząc, że policja schwyta niedoszłego zabójcę?) Po co retrospekcja z zabiciem siostry w lesie, skoro dokładnie wiemy co się stało? Co zmienia fakt, że wujek jest masonem? Co wprowadza do filmu KKK? Nie wiadomo.
Kolejny film o praktycznie nieograniczonym budżecie, który wyszedł bardzo słabo, ponieważ zabrakło kogoś, kto powiedziałby wielkiemu autorytetowi, że jego scenariusz jest do poprawy. Szkoda.
Nic dodać, nic ująć - aż dziw bierze, że miałem dokładnie te same przemyślenia! Scorsese niestety na starość zrobił się tak sentymentalny, że nie potrafi rezygnować ze scen, nie potrafi też się zdecydować na pokazanie narracji z konkretnej perspektywy. Oczywiście można historię pokazać z kilku perspektyw naraz, ale nie w taki sposób jak tutaj, gdzie wszystkie karty leżą na stole i w zasadzie ogląda się film tak, jakby się czytało historię w podręczniku do historii, znając już jej zakończenie... Trafne uwagi co do scenariusza i dobre pomysły na zmiany :)
To jest na podstawie książki (zresztą świetnej), która jest jednak dokumentem. W książce nie wiadomo od początku, kto stoi za morderstwami.
Słuszna uwaga. Film w obszarze faktów nie jest sprzeczny z książką, chociaż nie jest to adaptacja. Książkę przeczytałem zeszłego lata i przez dłuższy czas ta historia za mną chodziła. Potem śledziłem wątek powstawania filmu, na który czekałem z niecierpliwością ale i obawą. Przykładowo, aktorzy grający główne role są znacząco starsi od historycznych postaci. Ale w filmie nie rzuca się to tak w oczy. Plemons nie pasował mi do roli agenta ale po obejrzeniu filmu stwierdziłem, że to był dobry wybór. Ogólnie, uważam film za bardzo dobry chociaż trudny w odbiorze i wymagający znajomości realiów, w jakich toczy się jego akcja. Niby jest tak, że niemal wszystkie ważne informacje są wypowiedziane przez postacie dramatu ale jednak idąc do kina przyjmujemy postawę bierną a nie analityczną. Książkę możemy przekartkować kilka-kilkanaście stron wstecz. Siedząc w kinie, jeśli coś nam umknie to jest stracone. Umyka fakt, że prawo w tamtym czasie po prostu ubezwłasnowolniało rdzenną ludność. Jest to wyraźnie zaznaczone w książce ale kilka scen w filmie jasno to pokazuje. Zatem zdziwienie co do bierności Indian wynika raczej z deficytu uwagi a nie z braku wyjaśnienia w filmie. Po przeczytaniu dziesiątek komentarzy mam wrażenie, że "słabością" filmu jest właśnie wierność faktom i to, że zmieniło się pokolenie odbiorców. Króluje pewnego rodzaju ADHD i pogoń za łakociami, fajerwerkami, prostotą. Podobają się "melodie już kiedyś słyszane", stąd niezgoda na brak happy endu. Mnie osobiście ten film dosyć zmęczył ale też bardzo się cieszę, że powstał. Wtórnie, przywołał refleksję na temat niektórych dzieł Wernera Herzoga, których obejrzenie czasem można było odchorować. Być może warto do nich wrócić po trzydziestu paru latach by się przekonać co do własnego "ADHD". Podsumowując, zastanawiałem się przed projekcją czy fakt przeczytania książki będzie pomagał czy przeszkadzał w odbiorze filmu. Teraz z całym przekonaniem rekomendowałbym lekturę "Killers of the flower moon" przed projekcją. Uważam film za doskonałe uzupełnienie wspaniałej książki, bez jej znajomości pozostawia niedosyt.
Naprawdę ciekawie napisałeś na temat tego filmu, tak to trudny film , wymagający dla widza a jednak znaczący i warty obejrzenia.
Tyle, że to nie jest klasyczny kryminał. Twisty są tu zbędne, od pierwszej rozmowy Billa z Ernestem wiadomo o co chodzi. Rzecz w tym, żeby oglądać z oraz większym obrzydzeniem postępowanie Ernesta, człowieka leniwego, naiwnego, coraz bardziej pogrążającego się w grzechach wuja. Szacun dla Leo za zagranie tak odpychające roli oraz dla Lily za najlepszą rolę w filmie. To dobry film, ważny film, idealny na zakończenie kariery. Chociaż brak mu tej boskiej iskry tworzącej arcydzieła.
Miałem podobne odczucia. W połowie filmu miałem ochotę po prostu wyjść z kina. Jakiś taki poprzecinany i jak mowa brak pozytywnych bohaterów. Wszyscy grają o kasę, albo są niemrawi. Dopiero jak się pojawia FBI to coś zaczyna się dziać. Irlandczyk mnie podobnie męczył i jego nie dokończyłem. Tam też właściwie byli sami negatywni bohaterowie. Może Scorcese lubi się bawić takimi negatywnymi bohaterami, ale jego filmy mafijne to nie Copola. Myślę, że samo pokazanie historii Indian Osage jest cenne i sam film nie jest zły. Może historii po prostu brak głębi, chociaż mam wrażenie, że możnaby bohaterów trochę podszlifować.
Miałem podobne odczucia. W połowie filmu miałem ochotę po prostu wyjść z kina. Jakiś taki poprzecinany i jak mowa brak pozytywnych bohaterów. Wszyscy grają o kasę, albo są niemrawi. Dopiero jak się pojawia FBI to coś zaczyna się dziać. Irlandczyk mnie podobnie męczył i jego nie dokończyłem. Tam też właściwie byli sami negatywni bohaterowie. Może Scorcese lubi się bawić takimi negatywnymi bohaterami, ale jego filmy mafijne to nie Copola. Myślę, że samo pokazanie historii Indian Osage jest cenne i sam film nie jest zły. Może historii po prostu brak głębi, chociaż mam wrażenie, że możnaby bohaterów trochę podszlifować.
Ponoć wersja reżyserska ma trwać 6 godzin i może będzie więcej pokazane i widz bardziej zagłębi się w film, jak myślisz ?
Być może historia zyska ciągłość, ale 6 godzin to musieliby jak dla mnie zrobić ze 2 przerwy w trakcie seansu. Choć nie sądzę, że poprawią bohaterów. Jeśli najlepsze fragmenty(co zwykle się dzieje) znajdują się w oryginale, to nie sądzę, że poboczne historie znacząco zmienią obraz postaci - być może historii. Ale może się mylę.
Nie no film nudny jak obrady Sejmu za pis. Ponad 3h stracone z życia. Całe szczęście że tego w kinie nie oglądałem bo z nudów bym gąbkę fotela zjadał
Ale wiesz, że to jest oparte na faktach? Indianie byli wtedy naiwni, a z tych białych nie dało się zrobić pozytywnych postaci z wiadomych powodów. To na szczęście nie jest kolejny typowy amerykański film z happy endem i poprzekręcaniem faktów żeby gdzieś się emocjonalnie zaczepiać. A długość jest odpowiednia. Niestety nie dla pokolenia TikToka i zerkania w smartfon co 5 sekund.
Film pokazał jak zawsze bezkarni są biali względem innych nacji , i pomimo oczywistych faktów i udowodnionej winy tak naprawdę nic się nie stało , i to jest najbardziej irytujące w tym filmie , prawda która została pokazana uwiera jak kamień w bucie , i dlatego trudno się go ogląda . To nie jest film który ma się podobać tylko dać do myślenia i rozgrzebać nasze poczucie że nasza racja to jedyna słuszna racja.W związku z tym uważam że debata na ten temat jest zbędna . Film dobrze zrealizowany , przesadnie grzeczni biali , przesadnie naiwni indianie .Czarna groteska .Duże 8 jeśli już trzeba to ocenić według tutejszych norm .Pozdrawiam
Oczekujesz powieści a dostałeś zwykłe opowiadanie i rozumiem to. Ja jednak ocen filmów nie wystawiam na podstawie własnych oczekiwań. Według mnie film sam w sobie celowo pozbawiony emocji, brak nastrojowej muzyki przez co zmusza widza do myślenia po seansie i nie mówię tu o "interpretacji", bo samego filmu nie trzeba interpretować a mówię o emocjonalnym rozumieniu tego dzieła. Sam długi czas po seansie starałem się dorabiać pewne teorie związane z konkretnymi postaciami. Czy Ci Indianie byli aż tak głupi i naiwni? Czy Ernest był zły czy dobry? Został wykorzystany czy jednak pod przykryciem własnego prostactwa i głupoty dobrze kamuflował swój udział w intrydze? Komu tu należy współczuć? Komu powinienem kibicować? Czy Hale chciał tylko wydoić Indian a może chciał stworzyć państwo w państwie? Z jednej strony dorabiał się się nich a z drugiej stworzył im nowy, "lepszy" świat. Czy Hale mordował rękami innych aby zgarniać ziemię dla siebie czy może chciał coś ala rząd regulować wszystkie przepływy majątku na ziemi Osagów? Jedno jest pewne, film nie jest zero jedynkowy i jest bardzo ciężki w odbiorze ale nawet moja dziewczyna nie lubująca się w takich filmach przyznała, że miał "to coś". Nie potrafię streścić zalet tego filmu jednocześnie przyznając, że był bezpłciowy, monotonny, za długi ale nie jestem w stanie powiedzieć, że to złe kino. Film specyficzny i chyba właśnie o to chodziło.